Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Granna.
Taki tam wąski wstęp bez polotu i zbędnego słodzenia, choć Santa Maria z pewnością na taki zasługuje. Ale może niech będzie po prostu krótko: znakomita gra.
Info:
Autorzy: Eilif Svensson, Kristian Amundsen Østby
Polski wydawca: Granna
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: ~45-90 minut?
W skrócie i ogółem – o zasadach:
W trakcie gry w Santa Marię graczom przyjdzie między innymi zdobywać surowce, żetony monet, kafle terenu, przesuwać swoje znaczniki na torach konkwisty i religii. Celem gry są punkty zwycięstwa, bo dzięki nim wygrywa się partię – gracz z największą ich liczbą zostanie zwycięzcą.
Gracze na zmianę wykonują po jednej akcji głównej, aż do momentu, gdy każdy z nich zdecyduje się wycofać z rundy. Wtedy ta aktualnie trwająca dobiega końca.
Z ważniejszych elementów chcę wspomnieć o płytkach terenu – układa się je na planszy gracza (kolonia), by później dzięki kostkom móc aktywować któryś rząd lub którąś kolumnę. Dodatkowo płacąc monetami gracze również mają możliwość użycia budynku – jedna za aktywację pierwszego w danej rundzie, dwie za odpalenie drugiego, trzy za trzeciego itd.
W Santa Marii mamy też żetony statków. To te, które układa się po prawej stronie planszy kolonii. Ich zdobycie to nie tylko akcje uruchamiane na koniec rundy, ale również punkty zwycięstwa. Statki są ważną składową całości i potrafią mocno wpłynąć na ostateczny wynik (odpalamy każdy kafelek zaczynając od góry).
Tory konkwisty oraz religii – znowu istotny element. Ten pierwszy resetuje się pod koniec każdej rundy i gwarantuje PZty wedle kolejności (rozpiska na planszy głównej). Drugi natomiast jest miejscem, gdzie gracze mogą zdobyć nowe niebieskie kostki (do aktywowania rzędów) oraz pozwala na umieszczanie żetonów mnichów na polach stacji (jednorazowo: otrzymujesz surowce lub punkty zwycięstwa, zależnie od wybranej stacji) i pod żetonami uczonych (umiejętności stałe, na całą grę) oraz biskupów (warunki punktacji na koniec rozgrywki).
Ok, tyle o regułach ode mnie, po szczegóły zapraszam do instrukcji.
Wrażenia, refleksje, szczegóły:
Wykonanie:
Jest solidnie, ale niezbyt pięknie. To oczywiście tylko moje zdanie, ale ilustracje, cała szata graficzna jakoś nie przekonuje, nie urzeka. Co do trwałości nie mam zarzutów, żetony i plansze są dość grube, a kostki przyjemnie lekkie. Ogólnie Santa Maria wydaje się być wytrzymała, jakościowo porządna. Tyle tylko, że z wyglądu nie za bardzo mi się podoba.
Czas rozgrywki:
O ile z początku myślałem, że rozgrywki się trochę ciągną i trwają ostatecznie za długo, o tyle im więcej spędzałem przy SM czasu, tym grało mi się sprawniej. Koniec końców udało się osiągnąć czas nawet zbliżony do tego zapisanego na pudełku – 45 minut – przy dwóch graczach. Jestem zadowolony, bo choć główkowania jest mnóstwo, to downtime nie jest duży, a partię można zamknąć w przyzwoitych ramach czasowych.
Klimat:
Nie. Nie czuję. Suche – ale świetnie zaprojektowane i wciągające.
Regrywalność:
Kombinowania nie brakuje. A to za sprawą wielu drobnych kawałeczków, z których zbudowana jest Santa Maria. Choćby dzięki możliwości składania przeróżnych kolumn i rzędów z żetonów terenu, dzięki zmiennym warunkom punktowania, losowości w pojawianiu się kafelków statków, dzięki kościom… Regrywalność = gigant! Co tu dużo pisać. Mechanika bardzo mi się podoba, daje dużo satysfakcji z wykoncypowanych zagrań, z ewentualnej wygranej. Niemniej jednak i po przegranej nie żałuję, bo zabawa jest po prostu miodna.
Próg wejścia (przystępność):
Zasady to prościzna, można je bardzo szybko wyjaśnić – instrukcja daje radę, skomplikowaną bym jej nie nazwał. Trochę gorzej ma się kwestia oznaczeń – tych na płytkach uczonych czy biskupów (symbole są dla mnie ciut niejasne, często zerkałem przed partią do reguł, żeby zrozumieć co dany żeton robi) oraz w trudności samej gry. Ogarnięcie Santa Marii, wykombinowanie co i w jakiej kolejności zrobić żeby wygrać wydaje mi się sporym wyzwaniem. Sporym. Móżdżenia jest ogrom, możliwości jak już wspomniałem – też. To dość ciężka planszówka.
Negatywna interakcja:
Nie napiszę, że jest jej dużo… Podebranie jakiejś kostki, kafelka statku czy terenu trudno nazwać mocną negatywną interakcją. Przychodziło mi wtedy raczej westchnąć i bez większego smutku wziąć coś innego. O wielki burzeniu planów nie było mowy. Ogólnie rzecz biorąc interakcja między graczami jest tu całkiem fajnie wpleciona w całą rozgrywkę, w spokojnej, ale widocznej dawce. Nie jest specjalnie złośliwa i… i chyba jednak w ostatecznym rozrachunku kapkę zabrakło mi wyraźniejszej formy wpływania na rywali.
Losowość:
Ok. Bardzo podoba mi się zarządzanie kostkami – nie tylko pod względem aktywowania budynków, ale również z uwagi na łatwe i dostępne dostosowywanie ich pod konkretne rzędy i kolumny – za monetę o wartości 1 można zmienić wynik o +/-1. W związku z czym problemów z losowością właściwie nie odczułem. Pozostałe elementy których dotyka, czyli choćby dobierane podczas przygotowania partii płytki biskupów i uczonych lub odkrywane co rundę tereny tylko na tym zyskują, bo nie pojawiają się za każdym razem w takich samych układach.
Podsumowanie:
Santa Maria to solidna planszówka z wyśmienitą mechaniką, oferująca wiele dróg do zwycięstwa. Zapunktować można tutaj za różne czynności, kombinowania jest całe mnóstwo, a oceniając regrywalność jestem zdania, że długie godziny fajnej zabawy to pogląd, który zdecydowanie nie jest na wyrost.
To co, że ciężko uznać ją za piekność? To co, że może się przeciągać, bo jest dość ciężka? Frajda jaką daje odpalanie budynków, szczególnie całych łańcuszków – uruchamiając rząd, kolumnę czy statki to kawał frajdy. Do tego przyjemne móżdżenie z planowaniem ruchów do przodu, optymalizacja, budowanie planszy kolonii… te i od groma innych trybików składających się na Santa Marię powoduje, że chce mi się w nią grać, chce mi się do niej wracać i czerpać garściami ze wspaniałego mechanizmu jaki oddano graczom do dyspozycji.
Chyba łatwo można zauważyć, że nie mam większych zarzutów względem Santa Marii. Te, które mam niespecjalnie mi przeszkadzają, bo wygląd nie jest przecież najważniejszy, a to, że gracze wykonują akcje główne na zmianę, po jednej, dodaje grze dynamizmu i sprzyjają i osiąganiu przystępnych czasów ukończenia rozgrywki. Do tego w chwili obecnej nabrałem już wystarczającej wprawy (część moich stałych współgraczy chyba również) dzięki czemu partyjki mocno się nie przedłużają.
Santa Maria to planszówka, która trafia w moje gusta. Cieszę się, że miałem okazję w nią zagrać i cieszę się na myśl, że pewnie jeszcze nie raz będę miał okazję do niej zasiąść. O. Tyle.
Najbardziej lubię (mocna strona):
Tereny.
Najmniej lubię (słaba strona):
Wygląd, symbole.
Dlaczego na TAK:
Świetna planszówka z mnóstwem możliwości, manipulacją kostkami, a przy tym niezbyt urodziwa z wyglądu.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Granna. Dzięki!