Coś dla maluchów – Pierwsze gry: Mniam!, Przyjaciele, Zwierzątka

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarze gier otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Egmont.

Info:

Gra: Mniam!
Autor: Reiner Knizia
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 2-4

Gra: Zwierzątka
Autor: Stefan Kołecki
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 2-4

Gra: Przyjaciele
Autor: Wojciech Rzadek
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 2-4

I tak oto właśnie zabieram się za opisanie gier stricte dla maluchów. To pierwszy raz na łamach Turlnij, gdy pojawi się tekst o planszówach dla najmłodszych i mam nadzieję nie zaliczyć skuchy, bo zadanie to iście wymagające.

Chwilę się nad tym zastanawiałem, jak przedstawić Wam tytuły z serii 'Pierwsza gra’ od Egmontu. Ostatecznie padło na zamknięcie wszystkiego w jednym tekście, zestawiając w pewien sposób całą trójkę ze sobą. Tak będzie chyba najlepiej i mam nadzieję, przynajmniej dla części odbiorców, wygodnie – uzyskamy bowiem coś jakby porównanie całego kompletu.

A zatem: na wszystkich trzech pudełkach jest info o przeznaczeniu dla dwóch do czterech graczy w wieku 2+. Ja sprawdzałem rozgrywki głównie w składzie dwuosobowym i z dziewczynką o odrobinę niższej niż wskazano liczbie lat.

Zanim przejdę do poszczególnych gier dodam jeszcze, że jakość wykonania jest w większości bardzo dobra. Komponenty zrobiono z grubej tektury, kości są sporych rozmiarów, łatwo wziąć je w dłoń i są wygodne. Trafił się też woreczek, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Pudła nie są wielkie, z łatwością zmieściłem je na niewielkiej półce, można chyba śmiało powiedzieć, że są dość poręczne. A nawet jeżeli nie, to zawartość da radę przerzucić do jakiegoś mniejszego pojemniczka czy torby i przetransportować znacznie prościej niż kartony. Ogólnie rzecz biorąc jest nieźle – ok.

Gra: Przyjaciele,

czyli tytuł z kotkiem na wieczku. Oto gra, która najmniej przypadła mi i nam do gustu. Choć z pozoru wydaje się najciekawsza, to jednak w praktyce zupełnie się nie przyjęła. Z punktu widzenia osoby dorosłej była po prostu nie dość ekscytująca i niewygodna, toporna w obsłudze.

Chodzi mniej więcej o to, że układamy żetony obok siebie tworząc z nich okrąg. Później będziemy turlać kostką (koniecznie w środku tego pola), by strzałka, która wypadnie wskazała nam jakiś żeton z okręgu. Gracz prowadzi palcem linię od koniuszka grotu, aż do zwierzątka na żetonie i zabiera go dla siebie lub oddaje innej osobie – w zależności od tego kto kolekcjonuje dany gatunek zwierzaka.

Są dwa warianty zabawy plus jeden rozszerzający. Różnice między nimi są nieznaczne, z grubsza polegają na tym, by wykorzystywać kolory strzałek, a nie tylko ich kierunek.

Potencjalne korzyści: na pudełku mamy co do tego wskazówki, które mówią o możliwości zapoznania się z różnymi zwierzętami, nauce kolorów oraz liczeniu (bo kolekcjonujemy zestawy). Po części się z tym zgadzam. Całe to liczenie jest raczej na wyrost, ale dwa pozostałe elementy grają już znacznie większą rolę.

Nie podoba mi się turlanie kostką wewnątrz okręgu. Wielokrotnie okazywało się po prostu trudne do zrealizowania, by ta zatrzymała się w miarę w jego centrum. Kość jest sporych rozmiarów, a nieporadnie rzucana przez dziecko nie raz i nie dwa wypadała nam poza obręb żetonów. A co za tym idzie mamy z tego kolejny, kolejny i kolejny rzut… Do prostych nie należy też wyjaśnienie i wcielenie w życie drugiego ważnego elementu, czyli prowadzenie palca od strzałki do zwierzęcia (w linii prostej, by potem wziąć go do ręki, lub nie wziąć, bo tego gatunku akurat już nikt nie będzie zbierał). Ostatecznie więc z uwagi na te trudności bardzo rzadko wyciągaliśmy Przyjaciół z pudełka. Dobrze, że z dwiema pozostałymi grami było już tylko lepiej…

…bo Zwierzątka dały radę znacznie bardziej.


W tym przypadku zabawa polega na wyciąganiu z woreczka elementów występujących w różnych kształtach i dopasowywaniu ich do otworów w planszach zwierzątek. Wygrywa ten, kto zapełni wszystkie otwory u swojego podopiecznego jako pierwszy (na dwie osoby jest więcej wkładania, bo każdy ma parę). Łatwizna – szybko da się to wytłumaczyć, bez trudu przygotować i w mig zacząć rozgrywkę. Prosto, lekko, sprawnie… w sam raz na pierwszą planszówkę. Aha – warto wspomnieć, że wariantów dodatkowych tu nie uświadczymy.

Potencjalne korzyści? Na pudle info o poznawaniu kształtów (bo w woreczku macamy bez patrzenia, a po wyjęciu dopasowujemy do dziur), poznawaniu kolorów i ćwiczeniu palców oraz dłoni. Wszystko się zgadza. Faktycznie w trakcie rozgrywki można sobie trochę o poszczególnych elementach pogadać, podpowiedzieć co do czego pasuje itp. Podoba mi się, że dziecko gmera w figurach, a potem zmuszone jest do przyjrzenia się planszom i rozpoznania gdzie dany fragment ma trafić.

Bardzo dobra gra. Chyba nasz najczęstszy wybór. Jeżeli miałbym na coś narzekać to na drobne trudności we wpychaniu niektórych elementów. Wycięcia są dość ciasne i na tyle precyzyjne, że często ciężko trafić w nie tak, by kawałek 'wskoczył’ gładko na swoje miejsce. Dla malucha bywało to momentami frustrujące, łamane na zniechęcające. Na szczęście później zaczęliśmy ubiegać takie sytuacje i na dłuższą metę okazało się to marginalnym problemem.

I została jeszcze: Mniam!

Gra z planszami koszyków i żetonami owoców, warzyw i kartonu z sokiem. Całości dopełnia kostka z kolorowymi ściankami oraz robaczkiem. O co tu chodzi? Ano o to, że kość wskazuje z którego koszyka gracz zabiera owoc/warzywo. Gdy wypadnie robaczek zabieramy nagrodę z dowolnej planszy, jeżeli zaś ścianka wskazuje jakiś konkretny kolor – sięgamy do takiego właśnie kosza. W pojedynczym koszyku zawsze znajduje się maksymalnie jeden element (uzupełniamy je kiedy wszystkie są puste), co oznacza, że nie zawsze po rzucie uda się coś zdobyć. Poza tym jest dodatkowy wariant ułatwiający, który zakłada, że nie używamy koszyczków.

Potencjalne korzyści? Na wieczku wskazano: ćwiczenie liczenia, poznawanie kolorów, owoców oraz warzyw. Liczenie co prawda odbywa się na koniec gry, gdy sprawdzamy kto wygrał, więc to chyba ciut na wyrost. Z kolorami i poszerzaniem wiedzy o jedzeniu w pełni się zgadzam. Mniam! to podobnie jak Zwierzątka fajna planszówka. Zbieranie elementów podoba mi się o wiele bardziej niż w przypadku Przyjaciół, rozpoznawanie barw wydaje się być nieco trudniejsze niż w przypadku Zwierzątek, ale myślę, że nadal pozostaje na poziomie akceptowalnym dla wieku 2+.

Na mały minus zaliczam sytuacje, w których większość koszyków mamy już pustych i trzeba turlać tak długo, aż wypadnie ten co to jeszcze pozostał pełny. Nie jest to może szczególnie uciążliwe, ale zdarza się, więc w razie czego o tym wspominam.

Zakończenie:

Jak na planszówki dla najmłodszych, a przy tym także bardzo początkujących dwie z trzech Pierwszych gier Akademii Mądrego Dziecka oceniam dobrze. Cieszy, że sprawdziły się u tak małego odbiorcy – to była moja największa obawa, czy uda się zainteresować i utrzymać uwagę u ruchliwego malucha. Na szczęście nawet trzy partie z rzędu, po jednej z każdego tytułu, udało się niejednokrotnie zrealizować – choć warto zaznaczyć, że im bliżej końca, tym nieco ciężej było ją dokończyć. Przyjaciołom, choć nie przekonały mnie w pełni do siebie, muszę oddać to, że prezentują ciekawy pomysł i pewnie wielu graczom przypadną do gustu. Wydają się mieć w sobie coś ciekawego, kto wie, może po prostu powinniśmy sięgnąć po nich ciut później, bliżej granicy trzecich urodzin.

Niemniej jednak linia Pierwszych gier sprawia dobre wrażenie. Oferują z grubsza proste rozwiązania, które mogą się podobać. Poza tym nieźle je wykonano – są solidne oraz na tyle duże i grube, by bez problemu dało się operować poszczególnymi elementami.

Chociaż w przypadku każdej z gier miałem coś do powiedzenia o jej minusach to nie ulega wątpliwości, że zarówno Mniam! jak i Zwierzątka przypadły mi do gustu i z przyjemnością po nie sięgałem.

Trudno oceniać walor edukacyjny opisywanych tu planszówek. Wierzę, że swoją cegiełkę do rozwoju mojego malucha dołożyły. A jeżeli nie, to przynajmniej miło wypełniły nam czas i dały sporo radochy wywołując także moc skupienia na twarzy dziecka. Czy to dużo, wystarczająco? Dla mnie sporo, bo fajne i wspólne spędzanie czasu to jeden z ważnych powodów dla których gram w gry bez prądu.

Ah! Jeszcze jedno ważne. W ferworze rozpakowywania i przeglądania pudeł znalazły się dwie lub trzy małe książeczki. Nie zagłębiając się w szczegóły – nie udało mi się dojść do tego, czy w każdej z gier była jedna, czy też układ był inny. Nie zmienia to faktu, że bardzo cieszy taki dodatek – bardzo niespodziewany i równie przyjemny.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont. Dzięki!